Misy
Mam misy! Misy, misy, misy. Wielka radość i przejęcie, szczególnie na początku. Warto pokazywać, dawać ludziom grać, bo to czysta energia. Poza tym wszystkie cztery, które dotąd sprzedałam, kupiły osoby, które wcale tu po nie nie przyszły. Co więcej, trzy poszły w ręce ludzi, którzy wcześniej żadnej misy nawet nie dotykali. Cudowne to jest. Takie zakochanie, więź.
Misy są drogie. Sprowadza je
dla mnie zwariowany, mega chaotyczny Czech, nie, że mam kontakt ze źródłem,
więc. Najtańsza kosztuje 860, najdroższa dobrze ponad 2 tysiące. No, jest to do
negocjacji, wiadomo. Ale ja je podaję do grania także osobom, o których dobrze
wiem, że nie mają kasy. To tak, jakby szło się z naręczem bzu i dawało go do
wąchania przechodniom. Nie ubędzie mi, nie zepsują, niech się ludzie ucieszą jak
i ja tym dźwiękiem, wibracją.
Inna rzecz, że co sprzedaż
misy, to historia. Jedna poszła do pani, która w zasadzie ma misę w domu, ale w
życiu nie udało jej się pobudzić onej do grania. Nie rezonują ze sobą, tamta
jest mężowa i koniec. Tu pani przyjechała w bardzo złym stanie, po wielkich
niesnaskach w domu, nie do wyprostowania jakichś awanturach. Państwo są moimi stałymi
klientami, czasem wysyłam im coś na zamówienie. Talizmany, zapas mydła z czarcim
żebrem, białą szałwię. Znam zatem ich nazwisko i domowy adres. Kiedy po moim
szkoleniu pani udało się wydobyć pierwsze dźwięki z misy, która jej podałam, aż
się rozjaśniła w swym smutku. Rzekłam, że w takim razie pożyczam jej misę na
pobyt. Niech idzie na plażę, wypłacze się, pogra, wyciszy, będzie dobrze. Po
tygodniu, jasna sprawa, były do siebie jak przyklejone i nie było opcji, żeby
wróciła do Zgorzelca bez niej.
Jedną z mis kupili państwo,
którzy do tej pory interesowali się u mnie tylko bursztynami. Tacy starsi
ludzie z Poznania. Pokazałam im, co i jak, pani zagrała, zachwyciła się. Wcześniej
nawet nie wiedziała, że coś takiego istnieje. Myśleli dwa dni. Wreszcie zjawili
się z tekstem: "Szliśmy do pani powiedzieć, że nie kupimy, bo jednak za drogo.
Doszliśmy tu do schodów i..., no musimy".
Jedna poszła do fajnej
rodziny ze Złotoryi. Też stali goście mojego sklepu. Najpierw grała córka,
przyprowadziła tatę... Z rozsądku chcieli wziąć mniejszą misę, ale nie
wychodziło im granie na niej, więc w końcu zdecydowali się na większą. Fajne
było, że spędzali tu w sklepie mnóstwo czasu ucząc się, próbując i grając. Te
zdziwione spojrzenia niezrzeszonych obywateli niepewnych, gdzie właściwi
trafili, w środek czego.
Jedną w zasadzie sprzedał mi
Pedro. Wpada tu kilka razy dziennie naenergetyzować się w przerwach pracy na
posadzie przynieś - wynieś w rybiarni. Początkowo kompletnie nie wychodziło mu granie,
potrafił tylko stuknąć wałkiem, ale już to dawało mu mnóstwo radości i, ponieważ
jest bardzo wyczulony na wibracje, mocno go podnosiło energetycznie. Uczyłam go
cierpliwie i upierałam się, żeby próbował, aż wreszcie załapał co i jak (tak
ogólnie, to strasznie tępa dzida, acz przesympatyczny). No więc teraz cieszy
się tym bardziej, wpada i gra (zawsze pyta o pozwolenie i zawsze dziękuje). Przybiegł
także gdy obsługiwałam klientów z Niemiec, pan przyziemny i konkretny, pani
zakręcona na punkcie run i tak dalej. Pan w nic czarodziejskiego nie wierzy,
pani bardzo. Dałam im misy do grania, bo się zainteresowali, co też Pedro robi.
Opowiedziałam, że długo się uczył, wreszcie umie grać, na co pan, który w życiu
nie miał misy w ręku, zagrał na niej jak z nut, tak od zera, nawet jej
specjalnie nie budząc. Noo, tego tu jeszcze nie było. Więc gdy najpierw zobaczył
nasze miny, a potem poczuł, jak drgania rozchodzą mu się po ciele...
Tak to. Misy, misy. Cudownie
jest, kiedy leżę i czuję drgania misy ułożonej między łopatkami, albo, co już
wręcz seksualne, na kości ogonowej. Całkiem inne doznania, niż gdy trzymana
jest w ręku. Czuje się, jak drgania swobodnie rozpływają się po ciele. Muszę
tylko uważać, żeby nie drgała za bardzo gdy leży niedaleko serca - boli.
Fajna raz była akcja, gdy
przyszli państwo, gdzie pani była bardzo pfum, pfum, z wysokiego konia. Akurat
grałam.
Pani: A, misy.
Ja: Mhm. Chce pani pograć?
Trzeba chwycić...
Pani: Pfum. Ja to znam.
OK, to się zamknęłam. Skoro
taka mądra. Chwyciła misę pełną ręką, czyli bez sensu, bo wtedy dźwięk nie ma
jak się rozejść. Trzeba położyć na płaskiej dłoni, albo na koniuszkach palców
(to preferuję). Nie obudziła jej, nie rozgrzała, od razu próbowała kręcić
wałkiem, też nieumiejętnie (nie ten kąt). Oczywiście g. jej z tego wyszło. Nic
nie powiedziałam. Ani słowa. Chwyciła swojego pana pod rękę i więcej nie
przyszła.
Misa na trzecie oko (są dopasowane do czakr) mnie zaskoczyła. Znaczy, sama chciałam. "Uważaj, o co prosisz", mówi się. Zaczęłam grać i powiedziałam: "Pokaż mi". Dostałam, co chciałam. Pytanie brzmi, czy takie wizje są rzeczywiście prekognitywne, czy stanowią po prostu projekcje naszych lęków. Mam w sumie nadzieję, że to drugie.