MiK, kręgi, oliwin syberyjski, jera

 Jakoś na początku lata zaprzyjaźniłyśmy się z MiK. Zależało im. Prawie nikogo tu nie znają, ponieważ niedawno przeprowadzili się z innego końca Polski. Poznali się na FB profilu dla osób szukających innych ścieżek, są zakręceni na wiadome tematy. Jeszcze zimą potrzebowali pomocy energetycznej, trafili do sklepu, poznaliśmy się i tak poszło, bo ja tu obudzona i w ogóle. Młodzi bardzo, 28 lat, mogliby być naszymi dziećmi. Grzeczni, mili, uczynni (i śliczni). Spotykamy się na pogaduszki. Robimy sobie wzajemnie przysługi. Staramy się, żeby było mniej więcej sprawiedliwie, typu, że gdy M. kilka razy coś zrobiła dla nas, zaprosiłyśmy ją na sushi. Ona, ponieważ drukujemy jej etykiety na paczki, przyniosła nam pyszne ciasto. My starałyśmy się, żeby nie była zbyt samotna, kiedy K. wyjechał na dłużej, więc po powrocie on zaprosił nas na śniadanie do Portowej 28. Podoba mi się to. Że dbają o balans jak ja, albo Kor. To się rzadko zdarza.

Ostatnio nawiedziła mnie matka i nieźle wydrenowała emocjonalnie. Nie znoszę jej przyjazdów, pisałam. Teraz jeszcze trzeba było upchnąć gdzieś Falkę ponieważ zdecydowałam, że nie będę informować matki o psie, nim ten nie spoważnieje, nie zmądrzeje. Gdyby zobaczyła, że leci do każdego klienta i podgryza mu kostki, piszczy wkurzony, kiedy odchodzę od biurka, żeby coś wyjąc z gabloty, awanturuje się na zapleczu, kiedy go zamykam, bo ktoś wszedł tu ze swoim psem i tak dalej, byłaby ogromna awantura i nie wiadomo jakie dyrektywy na przyszłość. W końcu oraz mimo wszystko, baba jest moją szefową, nie da się tego przeskoczyć.

Krótko pisząc - Falka powędrowała z wizytą do MiK. Bawiła się świetnie, K. kupił jej specjalną zabawkę dla szczeniąt, M. co pół godziny wysyłała filmiki z ich szaleństw.

Po wyjeździe matki zorganizowałam dla naszej czwórki wycieczkę do kręgów. Uznałam, że pomoże mi to wyrównać poziom energetyczny, albo poprawić humor, jak kto woli.

Wyjechaliśmy o 7 rano, bo chodziło o to, żeby jak najmniej spóźnić się do sklepu. Wygodne ciuchy, rozziewane buzie, piknikowe kosze w bagażniku. Falka została, zdominowałaby wyjazd, nie mówiąc już o rzyganiu na koszalińskich rondach. Na miejscu byliśmy sami. Cisza. Spokój. Mgła, która dopiero z czasem się podniosła. Długi pobyt przy Drzewie i tym drugim (dąb), które też bardzo lubię. Wiosną na jego konarze zawiesiliśmy z młodym zrobiony przeze mnie ochronny amulet, przedstawiający symbolicznie nas oboje. Teraz wcisnęłam w Drzewo kamyk w kształcie serca z napisem "Dziękujemy", bo uznałam, że serio mam za co. Nie zawsze trzeba czegoś chcieć, czasem można docenić to, co już się ma, a ja mam bardzo, bardzo - bardzo dużo.

Kiedy wiosną była pani Ula, tradycyjnie pojechałyśmy na bazar koło Kauflandu (wtorki i piątki rano). Miejsce z innego czasu, etno sto procent i zdecydowanie radzę korzystać oraz pokazywać dzieciom, nim spróbują wtłoczyć nas w płatności bezgotówkowe i ogólny zakaz nabywania czegokolwiek, co nie jest produktem korporacji. Prócz kupowania sensownych staników prawie za darmo, prawdziwych warzyw i jaj prosto od krowy, lubię grzebać w starociach (niektóre osoby obawiają się takich rzeczy, rozumiem to).

Z jednego z pudeł wyciągnęłam bardzo brzydki naszyjnik. Nieobrobiony zielonkawy minerał okolony mosiężną zwijką na także mosiężnym łańcuszku. Trzepnął bardzo mocno. Ilość energii ogromna. Odczuwałam to, jakby jego ciężar był wielki i jakby naszyjnik był bardzo gorący. Nie mogłam go tam zostawić. Sprzedający nic o nim nie wiedział, jak to oni zwykle. Brałam jeszcze koraliki, których używam jako przekładki do bransoletek, więc dostałam go darmo. W pudle leżał jeszcze drugi, tak samo oprawiony, klasyczny jaspis, ale jego nie musiałam brać.

Ten, który zabrałam (nie piszę "ten mój", bo nigdy taki nie był, nie jest i nie będzie), zaraz po powrocie do sklepu umyłam bieżącą wodą i obficie osoliłam, ale niczego to nie zmieniło. Nie ta skala sprawy. Jakby ktoś próbował leczyć azjatyckie zatrucie pokarmowe rumiankiem i miętą. Wysłałam wiadomej I., najlepszej bioenergoterapeutce w kraju, filmik z oglądem zawieszki. Odpisała: "Wielki żal. Krzywda. Pamiątka rodowa. Zbrodnia. Coś ostrego (sztylet?). Śmierć. Woda". Pokazałam rzecz znajomemu sprzedawcy biżuterii z minerałami z całego świata (firma Arani), rzekł: oliwin syberyjski. Odmiennie niż normalne oliwiny z Lanzarotte powiedzmy, syberyjskie mają domieszki pierwiastków kosmicznych, w sensie, meteoryt spadł i namieszał (jak przy czaroicie, albo mołdawicie). Tak myślałam, choć dopiero na filmie widać oliwinowy poblask i przejrzystość, zwykłym okiem patrząc, rzecz jest brudnomatowa.

Zakopałam go w kruchach soli kłodawskiej i tak leżał, aż do wyjazdu po Falkę. Powiesiłam go wtedy na Drzewie możliwie wysoko, żeby zaraz ktoś nie zdjął, okadziłam białą szałwią i doczepiłam woreczek strunowy z karteczką, że odradzam zabieranie  i dlaczego - niektóre przedmioty stamtąd znikają, jeszcze nie wiem, czy ludzie zostawiają je tam tylko na jakiś czas, czy coś dają, a coś biorą w zamian jak w geocachingu, czy kradną bezmyślnie. Gdy oglądałam Drzewo teraz, wisior był nadal, więc OK.

Wzięłam ze sklepu misy. Ta na otwarcie trzeciego oka jest bardzo skuteczna. Zawsze powstaje jednak wątpliwość, czy to, co się nam ukazuje, jest faktycznie prekognicją, czy raczej projekcją rozumowych przewidywań, obaw, lęków. Graliśmy w różnych miejscach kompleksu, super było. Julia jest najlepsza, potrafi grać nawet patykiem. Nie wiem, jak to robi. Od niechcenia wybiera z poszycia kawałek drewna i misa jej śpiewa. A inni uczą się tygodniami mając do dyspozycji specjalistyczne pałeczki do wyboru/koloru i czasami nic.

Poszłam do menhiru, do którego nigdy nie chodziłam, bo tam jest tego tyle, że nie sposób. Mało kto przy nim bywa, ponieważ jest nieco oddalony, nie po drodze, wąska ścieżka. Dotknęłam go i niespodzianka. Pomimo wczesnej pory (wszystko chłodne) wydał mi się gorący. Zamknęłam oczy. Mrowienie w rękach, słabość, a wszyscy daleko. Dwa < >, czerwone, między nimi szeroki, złoty pas rozdzielający. Wyglądało to runicznie, więc myślałam, że złączą się w ingwaz oznaczającą odnowę, albo odalę oznaczającą rodzinę, ale nie. Pomału lecz konsekwentnie zaczęły się przesuwać tworząc ostatecznie jerę (plon). Musiałam usiąść, oprzeć się o kamień i czekać, aż siły mi wrócą. Mam w kręgach dwa ulubione miejsca, w których szczególnie mi spokojnie, dobrze, ale od strony energii, takiej, jaką odczuwam w Odrach, czy Węsiorach, nigdy nic. Zawsze powtarzałam, że wg mnie z Grzybnicy raczej coś zabrano, że czuję tam brak, a tu proszę.

Poszliśmy potem do kolejnych kręgów i grając na misie w kręgu naturalnej śmierci znów widziałam jerę. Z tym plonem jest, inaczej mówiąc, tak: co zasiałaś, to zbierzesz, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Czyli, że jera nie zawsze jest pozytywna, bo np. jeśli ktoś mocno narozrabiał, to teraz spotka go kara, odwet. Jeśli coś zaniedbał (zdrowie, rodzinę, finanse, cokolwiek), jera wskazuje, że wkrótce gorzko swojego zaniedbania pożałuje. Z drugiej strony, jeśli coś zabezpieczał, o coś dbał, poczynił starania, przyniosą one pożądany efekt.

Po kręgach piknikowaliśmy, zawsze miło mi się je w Grzybnicy. Bardzo udana wycieczka.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Murzyńska łazienka

Co będzie z Polską