Czertów Odpoczynek i Wielki Wodospad
Wymyśliłam, że w niedzielę zaczniemy wędrówkę od Szamalowej Chaty nad Bedrzichowem. Kiedyś był tam kłopot z parkowaniem, miejsca tylko dla gości, teraz jest płatny parking, można legalnie stanąć i iść. M. miał ochotę na piwo, szczególnie, że chwilowo zaczęło kropić, ale najechało mnóstwo rowerzystów (Izery są idealne na rower) i można było tylko pomarzyć o wolnym stoliku. Nałożyliśmy zatem kurtki i poszliśmy na Czarną Górę, Czertów Odpoczynek i Śnieżne Wieżyczki. Pięknie. Cisza, pustka, spokój, czasem słońce. M. był w tych miejscach pierwszy raz w życiu, ponieważ zawsze eksploruje Izery na rowerze, a tam są szlaki bardzo piesze. Po południu w chacie było już luźniej, ale w sumie nie podobało mi się. H. zwątpiony, bo znów kiepskie jedzenie. Zarządził poprawkę w świeradowskiej Kalamacie, gdzie zamówił pizzę i przynajmniej porządnie się najadł.
W poniedziałek M. odmówił
wychodzenia na szlak. Dwa dni zdecydowanie mu wystarczyły i jeszcze że te trasy
takie długie! ;-) Wynieśliśmy się z apartamentu i podjechaliśmy do końca Ferdynandowa
(w sumie dzielnicy Hejnic), skąd H. i ja poszliśmy do Wielkiego Sztolpichu. Wędruje
się tam wzdłuż potoku, który zdecydowanie pobudza wyobraźnię. Pięknie jest,
tajemniczo. Nie dziwię się, że cesarzówna Elżbieta upodobała sobie to miejsce. Na
zakończenie izerowania planowałam wejście na Orzesznik, z którego można
pomachać całej okolicy, ale tuż za wodospadem napadła na nas burza. Nie było
bezpiecznie i, chodź zdążyła oddalić się, nim doszliśmy do skały, uznałam, że
lepiej nie ryzykować. Wszystko mokre, wyhlydka, metalowe barierki i krzyż, po
co. Zszedłszy do Hejnic weszliśmy jeszcze na chwilę do kościoła, bo zawsze mnie
bawią te jego malowane, udawane kolumny. Następnie pożegnałam przemoczone i
rozwalające się buty ustawiając je na skwerze przed kościołem, gdzie czekał M. i
już wracaliśmy.