Vir i końcówka

 Na piątek wypożyczyliśmy w ZHRA rowery. Jest tak, że spisują delikwenta z paszportu, płaci się i można oddać rower do piętnastej, albo następnego dnia rano. W soboty punkt wypożyczeń jest jednak nieczynny, a w niedzielę mieliśmy wylot bardzo rano, więc pani się zacukała. W końcu ustalono, że o dziewiątej rano w sobotę ktoś przyjdzie do budki i będziemy mogli zdać sprzęt. Gdyby ktoś był oszczędny, a chciał jeździć dłużej, niż dzień, to informuję, że wypożyczając rower na piątek i trzymając go do niedzieli rano, płaci się tylko za jeden dzień, nie za dwa. Taki ukłon ośrodka w stronę gości, że no nie ma nas, nie wasza wina, więc ten drugi dzień macie gratis.

Wymyśliłam, że pojedziemy wzdłuż morza na Vir, najbliższą wysepkę. Po drodze obejrzeliśmy Privlakę. Spędziliśmy tam mnóstwo czasu przy molo. H. brodził, oglądaliśmy liczne żywiątka, wielkie dramaty przemalutkich stworzeń. Wszystko fascynujące, kraby, małże, jeżowce. W sezonie pewnie jest tam koszmarnie, teraz spokój, cisza, jedna naga pani, starsi państwo z rowerami i młoda para, która się obfotografowała i poszła. 

Privlaka chwali się niskim klifkiem i ma knajpę Moreta. Wg tłumacza google "moreta", znaczy po chorwacku "więcej" i może dlatego dostaje się tam zawyżone rachunki. Na razie tego nie zauważyłam, ale wstąpiliśmy tam także w powrotnej drodze i. A że nie wyrzuciłam poprzedniego rachunku, wiem już, że robią tak stale. Zamawia się lampkę wina, w karcie jest cena za 0,1 l, wlewają więcej i płaci się odpowiednio. Bardzo lubię wino, 0,1 l, to niewiele, a ceny w Morecie nie są wysokie, więc wydawałoby się, że wszystko w porządku, ale nie. Nie wolno tak robić. Nie bez ostrzeżenia, uważam. Bardzo się zirytowałam. Co, gdyby ktoś miał tylko gotówkę i akurat odliczoną? Albo gdyby naprawdę chciał wypić tylko to 0,1 l, bo więcej na przykład mu szkodzi. Nie ma się miarki w oczach, tyle wlali, to OK, a tu zonk. W kołobrzeskich rybiarniach przynajmniej piszą małym drukiem na dole menu "cena za 100 gramów".

Potem był most na Vir, a za nim zjazd do miejscowości i trasa do ruin twierdzy. Wenecjanie zbudowali ją w szesnastym wieku gdy dokuczali im Turcy, zachował się charakterystyczny lew nad wejściem. Do plaży Sapavac można dojechać rowerem lub autem i stamtąd już pieszo przez lasek kawałek na południe. Ruiny są fajne, bo trochę obmywa je woda, suchą nogą się ich nie okrąży. Tak do zwiedzania, to w sumie nic nie ma, ale sympatyczne, malownicze miejsce. Siedzieliśmy na skałkach z nogami w wodzie, mini krewetki mnie jadły. Tuż obok jest plaża Kasztelina.

Cały dzień był bardzo luźny, na czilaucie, nie miałam presji nigdzie docierać, czegoś koniecznie oglądać i to było fajne. Niefajny był natomiast poziom twardości siodełka roweru i wspominałam je z niechęcią jeszcze dwa dni później. H. też cierpiał na swoim, czyli po prostu były jakieś kiepskie, obiły nam pupy.

W sobotę robiliśmy nic, tzn. zarządziłam wyjście na basen. Pan funkcyjny zgodził się, żebym zapłaciła za wynajem parasola i tylko jednego leżaka (zajęliśmy dwa), bo skończyła mi się miejscowa gotówka. H. się moczył, ja czytałam. Jedna z restauracji na terenie ośrodka przyjmowała płatność w euro, więc tam zjedliśmy. Już mi się nie chciało wymieniać kasy. Wieczorem pakowanie.

Noc niespokojna i słabo przespana. Kiedy koniecznie muszę wstać o dziwnej porze stresuję się, że zaśpię, byle co mnie budzi i w efekcie następnego dnia jestem zombie. Koleś w busie już na nas czekał. Państwo z drugiego hotelu, z którymi jechaliśmy przez część drogi z lotniska, stracili rezon usłyszawszy, że wynajęliśmy auto, jeździliśmy rowerami, byliśmy w Ninie i tak dalej. Wszystko to chcieli, ale przeciwności ich przerosły, bo tu chcieli wadium i blokady kasy na karcie, ówdzie autobus nie przyjechał i tak dalej. No i wylądowali w jakiejś imprezowej okolicy, gdzie ludzie darli się i łazili im pod oknami przez całe noce, więc ogólnie nie byli zadowoleni z pobytu.

Był to ostatniutki dzień obowiązkowego noszenia maseczek w Ryanair i wszyscy mieli mniej więcej wylane. Siedzieliśmy oddzielnie, ale młody już był oswojony, więc dzielnie to zniósł. Droga do Kgu zdecydowanie zbyt daleka i zbyt długa. Nie wiem, co mam z tym Poznaniem. Czy mogłabym raz nie zasypiać wracając z Ławicy do domu? Musiałam stawać i wychodzić z auta, żeby się docucać, męczące.

Ogólnie oraz podsumowując wycieczka bardzo OK. Miło było. Tanio, ciekawie, wypoczynkowo, na luzie, słonecznie, ciepło, wiosennie i, co dla mnie ważne, jeszcze nie sezon, więc się nie potykałam o ludzi. Polecam Ch. w maju i tyle.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń