Śniegi

 18.01 podjechaliśmy pod Szyndzielnię i wjechaliśmy gondolówką na górę. Szosa prowadząca do kolejki jest remontowana, więc tak średnio ładnie.

Kiedy nie ma dużego ruchu, kolejka na Sz. ma zwyczaj chodzić co pół godziny, tak było i wtedy. H. nie chciał mnie słuchać, przepchnął się między stojącymi w kolejce ludźmi i próbował wleźć, gdzie zamknięte. Kobieta powiedziała mu, że trzeba poczekać, a ten rzekł jej: "Spierdalaj". Nooo.

Na górze piękna zima, tylko w poniedziałek mieliśmy te ekstremalne atrakcje. Posiedzieliśmy w schronisku i poszliśmy na Klimczok. Spokój, cisza, śnieg, pięknie ozdobione drzewa - każda gałązka z oddzielnym śnieżnym ornamentem. Na szczycie Klimczoka atrakcje w postaci tronu Władcy Klimczoka i tablic z licznymi wklejkami typu: "Jak pijesz alkohol, to masz bramy niebios zamknięte", "Na Klimczoku każdej kobiecie worki pod oczami znikają", "Jeśli nie byłeś na Klimczoku, to hemoroidy mieć będziesz co roku", "Góra Klimczoka prowadzi nas do bram niebieskich", "Dla samotnych panienek: Kto serce górom oddaje, wierzcie dziółószki, że mu na pewno staje", "Ochojec żąda dostępu do morza", "Kwadrat gospodyń wiejskich", "Nie wędrujesz szlakiem gór - my się tobą godnie zaopiekujemy. Zakład pogrzebowy", "Jak jesz, tak chorujesz". Oraz mnóstwo zdjęć, widokówek, wlepek. Mydło i powidło. Powstała też mini wiata i miejsce, w którym umieszczono kamyki z różnych masywów górskich, typu Czarnohora, Teide, Pieniny.

W schronisku, podobnie jak w pozostałych, bez większych zmian. To jest takie piękne. Mogą położyć nowe obrusy, czy zorganizować bufet w innym miejscu, ale poza tym? Świat leci na łeb i na szyję, a oni spokojnie dryfują gdzieś z boku.

W środę 19.01 zaparkowaliśmy na Błoniach i poszliśmy na Kozią Górę. Tego dnia była najładniejsza pogoda, słońce. W najwyższym punkcie stoi teraz altana z widokiem. W chacie skromnie. Wracaliśmy plącząc się po Cygańskim Lesie, no ale tam się raczej nie zgubię, więc spoko. Pokazałam młodemu stół ołtarzowy i opowiedziałam o prześladowaniach. Co prawda bazowałam na informacjach ze starego reportażu na temat prześladowania katolików na terenach zaboru rosyjskiego (z pierwszego tomu "Antologii polskiego reportażu XX wieku"), ale klimat identyczny.

Nie zmęczyliśmy się, więc zrobiliśmy jeszcze spacer po starówce. Najnowszą bajkową figurką jest tajemniczy don Pedro, szpieg z krainy Deszczowców. Latem, gdy H. był w BB z M., jeszcze go nie było, więc koniecznie musieliśmy obejrzeć. Trzeba też było sprawdzić, jak się ma miasto ogólnie. Każde z nas miało swoje priorytety, miejsca, do których koniecznie musiało zajrzeć, wiadomo.

20.01 zabrałam młodego do Wisły Jawornika. Im wyżej, tym więcej było śniegu na szosie, więc w końcu zwątpiłam, stanęłam na tym sporym parkingu przy przystanku i poszliśmy. Można dojechać do dolnej stacji wyciągu na Soszów i raczej trzeba było, bo potem szliśmy tą szosą bez pobocza i bez sensu. Na parkingu pod kolejką kobieta robiła straszną awanturę mężowi, córka stała obok. I ona i ten mąż/ojciec próbowali coś tłumaczyć, łagodzić, ale kobieta co się niby nieco uspokoiła, to znów wściekała się niemożliwie i, niecodzienne, co chwila rzucała się do męża z rękami. Chciała go bić. On większy od niej i w ogóle, ale nie hamowało jej to. Chyba był przyzwyczajony, bo spokojnie blokował, osłaniał się i dalej próbował rozmawiać.

Było pochmurno, spokojnie, wszędzie śnieg. Doszliśmy zakosami na górę i akurat z początkiem śnieżycy weszliśmy do Lepiarzówki, w której jak zawsze ogień na palenisku i ten specyficzny klimat. Chwilę później świat ogarnął biały chaos, ale nam już to wisiało zupełnie. Czekając na koniec śnieżnej nawałnicy gadaliśmy, graliśmy w stołowe piłkarzyki i podsłuchiwaliśmy towarzystwo siedzące po drugiej stronie sali. Była to grupa na wyjeździe integracyjnym, dużo piwa oraz anegdoty. Powiedzmy, że nie dałabym obciąć sobie paznokci za ich autentyczność, ale jest teoria, że nie o nią chodzi w opowieściach.

Pierwsza była o zupie. Pan opowiadał, że jako wyrostek został zabrany przez siostrę i jej znajomych ze studiów na wyjazd w góry. Ostatniego dnia, przed podróżą do domów za ostatnie pieniądze poszli do baru na obiad. Każdy wysupłał, co miał i kupili sobie zupy, bo najtańsze. siedli, jedli, a obok stolika przechodziła sprzątaczka z wózkiem załadowanym brudnymi talerzami. Kółko wjechało w szczelinę w podłodze i wózek się przewrócił. Kolega siedzący tyłem do zdarzenia odwrócił się, żeby zobaczyć, co to za hałas, a kolega siedzący na przeciwko niego parsknął śmiechem. Miał katar i wielki glut wpadł do zupy tego odwróconego. Wszyscy przy stoliku to widzieli, ale nikt nic nie powiedział, bo nie było pieniędzy na zakup kolejnego dania. Wrócili do jedzenia, po czym ten od zanieczyszczonej zupy rzekł: "Nie raz jadłem żurek, ale z maślakami jeszcze nigdy".

Druga była o księgowej. Opowiadający pracował za młodu w firmie, w której jedyną kobieta była księgowa. Pewnego dnia, siedząc u niej w biurze, panowie zaczęli przerzucać się co soczystszymi żartami, coraz pikantniejszymi. Przeginali celowo, chcieli zobaczyć, co pani zrobi, jak zareaguje. Wytrzymała długo, po czym rzekła: "Wiecie chłopcy, mojej siostrze, to by się to, co opowiadacie, podobało, a ja to wolę proste rżnięcie". Mówił, że zaorała ich tak, że od tej pory żaden nie odważył się powiedzieć przy niej niczego nieodpowiedniego.

Trzecia była o pszczołach i ta, jakem córka i wnuczka pszczelarza, jest prawdopodobna najmniej, bo pszczołom nie podaje się suchego cukru, tylko sytę. Pan opowiedział, że ma znajomego pszczelarza, który rzekł mu, że, po wybraniu z ula miodu, podsypuje pszczołom cukier. Raz chciał im ułatwić pracę i wysypał cukier puder. Wkrótce koło ula ujrzał równe białe kupki. Okazało się, że pszczoły oddzieliły ziarno od plew, czyli cukier od dodatków chemicznych i te dodatki poukładały w kopczykach.

W piątek 21.01 kupiłam bilet na autostradę, żeby już było z głowy, a następnie udałam się z H. na zakupy do Decathlona i okolic. Potem do Pszczyny, ponieważ młody strasznie piszczał, że chce. Pszczyński park w styczniu, tego jeszcze nie grali, perwersja. Zaparkowałam blisko skansenu i poszliśmy. Szliśmy, szliśmy.

W końcu H. niepewnie: Yy, jak nie chcesz tu być, to możemy zawrócić.

Ja: Przecież nic nie mówię.

H. : No właśnie.

No cóż, starałam się przeżyć, bo zimno, wiatr, pustka ogólnie, mrok zapadał, a ja w tym parku, bez sensu.

Następnie wracaliśmy i to było skrajnie niefajne. Ciemno, tłok na drodze, śnieżyce. Niby do Wro niedaleko, a umęczyłam się strasznie.

Przenocowaliśmy u M. i 22.01 wracaliśmy do Kgu. Znów była cudna pogoda, słońce i nikt nie słyszał o śniegu. Całkiem inny klimat niż tam, na południu. Szczerze pisząc, miło było połazić po znanych ścieżkach i pokorzystać z atrakcji Papugi, ale zima mi szczerze dopiekła. Ciągłe odśnieżanie samochodu i tak dalej. Zapowiedziałam młodemu, że do wiosny nigdzie się nie ruszam, mam dość.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń