Kontrakt

 Matka w końcu wyszła za Skąpego. Tydzień po moim powrocie z BB. Ślub odbył się w Gliwicach, znaczy ona pojechała do niego. Źle i coraz gorzej się czuł, zachodzi podejrzenie, że nie pożyje już długo, więc nie było na co czekać. Umowa jest taka, że po jego śmierci matka przejmie jego emeryturę, bo będzie to więcej, niż ma teraz po ojcu, ale z tej kwoty część będzie przekazywała jego córce.

Jak Państwo może pamiętają, Skąpy ma dwie córki, z których jedna dobrze sobie radzi finansowo, a druga jest niby inteligentna, kulturalna, miła i w ogóle ach, lecz życiowo zupełnie nieogarnięta. Dość rzec, że już siedziała w więzieniu za długi. Ma na karku komornika, długów nigdy nie spłaci. Ponoć to jest jakiś kredyt, który podżyrowała byłemu i aktualnie już nieżyjącemu mężowi. Wg mnie matka, a może i Skąpy nie o wszystkim wiedzą, bo cała sprawa jest dziwna, ale wszystko jedno.

W każdym razie Skąpy nie mógł tej córce oficjalnie przekazać żadnego majątku, ponieważ zaraz zostałby on jej zabrany. Kupił więc mieszkanie, które od razu przepisał na ogarniętą córkę i kupił dom, oficjalnie też na nią, w którym teraz mieszka z nieporadną. I po jego śmierci dom ma zostać do jej dyspozycji. O ile ta ogarnięta jej nie wyrzuci, ale to już nie jest nasza sprawa. No ale żeby jeszcze było coś co miesiąc na życie. I dlatego ta umowa z matką, która od razu po ślubie założyła konto, wyrobiła kartę i dała ją nieogarniętej z obietnicą wpłat po śmierci Skąpego. Oczywiście Skąpy nie ma gwarancji, że gdy przyjdzie co do czego, matka nie machnie ręką na ustalenia i nie zgarnie całej emerytury dla siebie, ale jest szansa, więc jeśli miałoby to zgarnąć państwo...

Koniec końców matka ma być na całym tym zamieszaniu tysiąc złotych miesięcznie do przodu. Niby niewiele, ale stwierdziła, że mieć 12 tys. rocznie, albo nie mieć...

Zatem odbył się ślub, świadkowali nieogarnięta ze swoim facetem, potem wszyscy czworo pojechali na obiad, a następnego dnia matka się zwinęła na ranczo. No i OK, natomiast bardzo mi się nie podoba, jak matka o tym opowiada, jak się w całej tej sprawie zachowuje. Wyśmiewa się ze Skąpego, że przejęty, że starannie się brał, że był wzruszony, że kupił jej kwiaty i bardzo chciał, żeby je wzięła ze sobą. Mówi: "kontrakt", nie "ślub", albo "małżeństwo". Rozumiem, że w ten sposób broni się przed wyrzutami sumienia wobec ojca, albo jej głupio przed całym światem i sobą, bo w końcu jest  strasznie mieszczańska, ale Skąpy jest jeszcze żywym, czującym człowiekiem. Nic jej złego nie zrobił, zakochał się w niej, oświadczył się już lata temu i przy wszystkich swoich (niezaprzeczalnych) wadach naprawdę się dla niej stara. Poza tym nikt jej nie kazał tego ślubu brać, prawda? Nieładnie więc kpić, szydzić, naigrawać się.

I jeszcze akcja z filiżanką. Swego czasu bardzo jej się spodobała filiżanka z "Pocałunkiem" Klimta i poleciła mi ją sobie kupić. Kiedy jednak dowiedziała się, że jest to masowa produkcja, że to nie jest drogie, natychmiast straciła zainteresowanie, jak to ona - snobka. No i oto dostała taką filiżankę od nieogarniętej w ramach prezentu ślubnego. Skąpy i córka bardzo chcieli, żeby ją wzięła ze sobą. Nie zgodziła się. Rzekła, że będzie z niej piła podczas wizyt u niego. Rozumieją Państwo, gdyby to była limitowana edycja Rosenthala, owinęłaby ją pieczołowicie w szlafrok i przywiozła na ranczo, ale masówkę? Phi! I to pomimo, że wcześniej rzecz jej się szalenie podobała. Ale skoro furda ślub, furda Skąpy i tak dalej, wolała utrzeć im nosa, zrobić przykrość, ukarać. Wstrętna z niej, zapiekła, wredna baba. Jad sączy się z niej wszystkimi porami. Zła osoba.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń