Klopsy

Pod koniec stycznia wpadli państwo ze Świeradowa. Mają wypożyczalnię rowerów, orczyki, knajpę na stoku. Sprzedałam im kiedyś złotą zawieszkę, rok później pierścionek, teraz chcieli do kompletu kolczyki.

Ja: No i jak tam? Kręci się?

Pan: Taa. Teraz Poznań przyjeżdża, to taka biedota, ale...

Ja - niekontrolowane parsknięcie śmiechem, bo do Kgu z większych miast przyjeżdża głównie Poznań i bardzo się wtedy cieszymy, bo ma zdecydowanie grubszy portfel, niż galopujący NFZ, liczący się z każdym grosikiem.

Ja: Chyba dobrze, że w ogóle są!

Pan, po chwili namysłu, zdecydowanym tonem: Biedota. Ale zaraz przyjedzie Dolny Śląsk i Warszawa.

***

Potem Skąpy dostał sanatorium w Ustroniu, a matka stwierdziła, że pojedzie razem z nim. Podróż wypadła 16.02.22, akurat w wichury, ale jej to nie powstrzymało. Niestety, boi się jeździć na dłuższe trasy autem, więc do Piły podwiózł ją syn sąsiadki, a dalej jechała pociągiem.

Pisałyśmy na WhatsApp. Najpierw było tak:

Matka: Zobacz ile opóźnienia ma mój pociąg.

Ja: Niby 28 minut.

Matka: To już bym jechała.

Ja: Nie poradzę. Piszą, że w Białogardzie miał 21, a teraz 28. No ale to internet, nie rzeczywistość.

Potem tak:

Matka: Wyjechał, ale już ma godzinę opóźnienia. Jestem przed Poznaniem. W pociągu słabo grzeją. W przedziale jedna kaszląca pani i ja.

Ja: No cóż, w każdym razie jedziesz :/

Matka: Ano. Wyjazd z Poznania. Opóźnienie godzinne.

Wreszcie tak:

Matka: Stoimy w polu. Awaria sieci trakcyjnej. Opóźnienie ponad 100. 

Ja: Bardzo niedobry dzień na podróż.

Matka: Powalone drzewo na obu torach. Ruszymy za około 3 godziny. Może. Jestem pod Żmigrodem.

Ja: Bossz. Macie wagon restauracyjny?

Matka: Tak, ale nie chcę jeść. Piłam herbatę. Wyłączyli grzanie i prąd w gniazdkach, lampy -  awaryjne. 

Ja: Jesusmaria. Nie zamarznij tam. Wysłać Ci M.? Przenocujesz u niego jak człowiek. Żmigród jest niedaleko Wro. Byłby u Ciebie za godzinę.

Matka: Tu nie dojedzie. Szczere pole. Ubrałam płaszcz i rękawiczki.

Ja: Gdzieś jest jakaś droga. Jakbyś zobaczyła na gps...

Matka: Już powinnam być w Gliwicach. Widać auta z obu stron, ale ponad km, nie dojdę. I czuję temperaturę. Trudno. I to trzeba przeżyć. Do dziś tylko czytałam o takich zdarzeniach. Został zadysponowany transport awaryjny.

Rano:

Matka: Żyję. Na miejscu byłam o 3.00. Bo wczoraj jeszcze były atrakcje typu zbieranie pasażerów innych pociągów, które na przykład wjechały w drzewo.

    Ogólnie użyła na tym wyjeździe, jak pies w studni, bo rozchorowała się, w Ustroniu tylko siedziała w pokoju, a po tygodniu okazało się, że musi go opuścić, bo nikt nie odwołał rezerwacji i obiekt nie ma wolnych pokojów z łazienkami. Skąpy miał pokój bez osobistej łazienki, to nie dla niej, więc wróciła. Jeszcze miała akcję w powrotnej drodze, bo zamówiła sobie na piątą rano taksówkę, która miała ją zawieźć do Skoczowa na pociąg, ale pan nie przyjechał. Zbudziła Skąpego i dowiózł ją na ostatni moment.

***

Państwo z Podlasia z charakterystycznie miękką wymową. Pani oglądała biżu, pan siadł i gadaliśmy. Rzucał suchary, pani go trochę mitygowała.

 Ja: Wszystko OK, niech pan żartuje, życie bywa ciężkie, trzeba sobie pożartować.

Pan: Nie, nie. Życie, to jest kalejdoskop, jak patrzysz, tak masz. Jeden wiecznie skwaszony, nic mu nie pasuje, on ma życie złe. Drugi wstanie, powie: "Mam chleb, mam do chleba, trzy grosze w kieszeni mam, dobrze. Słonko świeci, ptaszek leci, na ptaszka popatrzę. Ładna kobieta idzie, na kobietę popatrzę. A jutro też coś się przydarzy". On ma życie dobre. I jeszcze na to pani powiem anegdotę: Jedzie chłop autobusem do roboty, kiwa się i myśli: "Ot, życie parchate. Żona suka kłótliwa, tylko pieniędzy chce i na pewno zdradza. Dzieci niewdzięczne, ani "dziękuję" nie powiedzą, ani nie zadzwonią. Koledzy - chuje, szef - skurwysyn...". A za chłopem stoi jego anioł stróż i myśli: "Piąta rano, a ten mi już tyle życzeń do spełnienia zadał!".

***

Polska Belgijka. Zrobiła zakupy za 1808 zł. Nie miała ani złotówek, ani euro, tylko kartę. Zapytałam, czy woli zapłacić kartą, czy wypłacić kasę w bankomacie i dać mi gotówkę. Nie, nie, zapłaci kartą, bo jak raz wypłaciła w polskim bankomacie złotówki, to bank zdarł z niej za przewalutowanie 4%. No dobra, niech jej będzie. 

Oficjalny kantorowy kurs euro na tamten dzień wynosił 4,9 zł. 

Wpisałam w terminal 1808 zł.

Przeliczyło pani euro na złotówki i napisało, że do zapłaty 419,39 euro. Zapłaciła, poszła. 

Przeliczyłam na spokojnie. 419,39 euro, to... 2055 złotych. Nie chciała, żeby jej bank potrącił 4% przy wypłacie z bankomatu, to jej zabrał 247 złotych za przewalutowanie. Masakra. Dobra rada - wymieniajcie kasę w kantorach i płaćcie gotówką. Wtedy macie kontrolę nad swoim portfelem.

***

R. opowiada:

1.

Uczennica czyta: W tym apartamentowcu mieszkają zamorzeni pracownicy korporacji.

Ja: Stop. Jacy?

Inny uczeń się wyrwał: Zamężni!

2.

Przyszła dziewczynka, klasa czwarta szkoły podstawowej i rzecze: Proszę pana, muszę coś panu powiedzieć, ale po lekcji.

No to już myślę: Łojesu, jakiś pewnie problem.

Zostaliśmy sami na przerwie, dziewczynka mówi: Ja tak patrzę na pana i muszę panu coś powiedzieć. Pan mi przypomina Kubusia Puchatka.

Ja: Skoro tak mówisz, to musi być prawda. Teraz zmykaj na przerwę.

Dziewczynka: Do widzenia Kubusiu Puchatku.

Btw H. mówi o R.: "Wujek Wombat".

3.

Teściowa rozwścieczyła mi dziś żonę. Wstaje skoro świt, a potem kładzie się do łóżka o 16.00 i tak leży.

Nadeszła 18.00, więc żona poszła i pyta teściową: Co zjesz na kolację?

Teściowa: A co jest?

Żona: Mogę ci dać smażonego pstrąga, tuńczyka z konserwy, chleb z kiełbasą, serem żółtym, białym, pomidorem, klopsy, pieczoną pierś kury...

Teściowa: Ee, to jakoś przeleżę do rana.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń